Ad. dzien pierwszy:
w autobusie Jaslo-Grab spotkalismy tez bardzo milego budowniczego mostu w Krempnej, ktory po uprzednim zalaniu konstrukcji betonem zalal sie sam. Jak wysiadal, to zabral ze soba wycieraczke i kierowca musial mu 5 minut tlumaczyc ze to nie jego.
Ad. dzien drugi:
pierwsze primum: Jaworzyna (Koniecznianska zreszta)

Tego dnia to nam sie szlaki krzyzowaly nieustannie, ale nauczyl mnie on, ze nie tylko ja moge pomylic kierunki i pomykac na polnoc zamiast na zachod, inni tez tak potrafia

Nasze zdziwienie na przejsciu w Koniecznej, kiedy po 20 min odpoczynku zobaczylismy nadchodzacych Radka, Marcina i Macka, ktorzy wyszli z Radocyny dobre tyle przed nami nie znalo granic
drugie primum: zlosliwosc wybaczam, nie wiem jak Kasia. Ale nie bylem w stanie przewidziec, ze w Regetowie, ktory dla mnie, Kasi i Grzesia Gajewskiego byl zreszta Matrixem (patrz: Przejscie 2002), bedzie akurat sympatyczna imprezka z okazji Dni Gorlic i ze tam w ogole knajpa bedzie. Przez to na szlaku nie za duzo zjadlem i pozniej dossc szybko odczulem efekt nie tyle trzech piw co Spišskiej Borovički oraz Becherovki. A stodoła bardzo wygodna i cieplutka. Tylko z kim ja do cholery śpiewałem "Żegnaj nam dostojny stary pooorcie" po drodze do niej?
Ad. dzien trzeci. Szkoda, ze nikt mi nie zrobil zdjecia jaka mialem mine po podejsciu na Kozie Zebro. Ale takie cos, plus kefir w Wysowej, powoduje, ze nie ma sie kaca juz potem. Dodatkowo w Wysowej sa dwa zrodla, woda z jednego z nich smakuje jak "jajko w plynie" (by Maciek Dziasek). Ach ach, no i jeszcze Restauracja Pod Chelmem w Ropie, gdzie spedzilismy urocze prawie 2 godziny po przyjezdzie PKSem, gdzie daja bardzo dobre ruskie pierogi, i gdzie Radek wyglosil druga sentencje wyjazdu, pytajac Marcina, przy ktorym przez dobre 15 minut stal talerz z salatkami "Wiem, ze to zabrzmi wiesniacko, ale masz zamiar jeszcze jesc te salatki?" A do chatki to juz teraz trafie na 100%
Ad. dzien czwarty. Ja podziwiam grupe Tomasza Prezesa, ktora jak zwykle zwiedzala cerkiewki, do ktorych dojscie jest tylko asfaltem

Mnie i Kasi po przejsciu zawrotnej odleglosci 4 GOT z Wawrzki do Florynki (ladny zolty szlak) przeszla ochota na Lackowa na lekko i zdecydowalismy, ze pojedziemy do Krynicy i zobaczymy tam. Nawet stopa (mimo, ze jestesmy Niewatpliwie Mloda Atrakcyjna Para, Ktora Kazdy Chce Wziac na Stopa) nie trzeba bylo lapac, bo zaraz przyjechal busik (ktory oczywiscie zgodnie z tradycja wyjazdu gonilismy). W Krynicy upal i tlumy, nawet zdjecia nie mozna zrobic, a ciekawa obserwacja przez nas poczyniona to taka, ze najlepsza pamiatka z Krynicy jest figurka lub obrazek przedstawiajacy Zyda (kazdy mial to na straganie). Potem sa dialogi "Skad masz takiego fajnego Zyda?" "Pamiatka z Krynicy!". W zwiazku z tym kopsnelismy sie na dworzec, skad pojechalismy osobowka do Piwnicznej, a stamtad do znajomego Penzionu Dietrich w Mníšku nad Popradom. Tam przeczekalismy burze i deszcz i ruszylismy z powrotem, po drodze odwiedzajac Potraviny u Hanki, w ktorych bylismy swiadkami zdubbingowanej telenoweli brazylijskiej oraz "milych zakupow przy lanym piwku oraz posiedzeniu na tarasie", w zwiazku z czym na pociag do Krynicy zdazylismy tradycyjnie o 4 minuty (spoznil sie kolejne 10).
Fajnie bylo
